Zmagania z próbnymi - maturo, nachodzę!
No i w końcu, przyszedł 25 listopada, a ja elegancko ubrana, z dowodem osobistym i dwoma czarnymi długopisami w dłoni usiadłam na sali, dostałam do ręki arkusz i zaczęłam pisać. Nie stresowałam się prawie wcale, co mnie dziwi. Pisze "prawie", bo trochę stresu się pojawiło, kiedy zaczęłam wieczorem dnia poprzedniego rozmyślać, czy oczko w rajstopach nie pójdzie, czy długopisy przypadkiem nie odmówią posłuszeństwa, czy dowodu nie zapomnę i tak dalej... Później, już pod salą, wiedząc że wszystko jest ok, udzieliło mi się zdenerwowanie wszystkich innych więc troszkę stukałam paznokciami o dowód, ale jak na siebie to i tak byłam wyjątkowo spokojna.
A był powód, żeby się denerwować?
Na części z j.polskiego na pewno nie. Jeśli chodzi o moje wcześniejsze obawy, to długopisy nie zawiodły, a oczko w rajstopach zrobiło mi się dopiero po maturze (wszyscy kochamy szkolne krzesła). Sama matura była całkiem łatwa, z tym że muszę zaznaczyć, że ja nie pisałam nowej, tylko jeszcze starą. Część pierwsza, czyli czytanie ze zrozumieniem poszła mi dobrze, wypracowanie (ja pisałam rola żona na podstawie Makbeta i Świętoszka) może nie tak dobrze jak bym chciała, to nie był mój dzień, ale starałam się podać jak najwięcej suchych informacji, więc może punkty z tego będą. Generalnie, nie było czym się martwić, zdanie na pewno będzie.
Do matmy podejście miałam bezstresowe, bo wiedziałam co i jak, tym razem miałam już na sobie spodnie, a nie spódniczkę jak dzień wcześniej, długopisy piszące, kalkulator przygotowany... a właśnie, kalkulator. Wieczorem sprawdziłam - działał. Rano dla pewności sprawdziłam - nie działał. Całe szczęście, że pamiętałam gdzie trzymam jakiś inny, szybko go wyciągnęłam i nie było problemu. Jeśli chodzi o samą maturę - Nie chciałam wertować niepotrzebnie arkusza, tylko mówię jak leci, tak zrobię. Patrze na pierwsze zadanie, żaden problem, zrobione. No to już zadowolona, może reszta też dobrze pójdzie. Nie, nie poszła. Orłem to ja nie jestem i nigdy nie byłam, ale sama siebie o takie braki nie podejrzewałam. Tu już nie jestem pewna, czy będzie zdane. Ale całe szczęście, to tylko próbna, przynajmniej teraz mam dowód na to, że jak się nie wezmę do roboty, to będzie kiepsko.
No a jutro język, którym nie martwię się wcale, pisałam majową maturę na sam koniec trzeciej klasy i zdałam na 96%, czyli mogę mieć nadzieję, że poniżej 60% nie spadnę. No cóż, ewidentnie to matma nie jest moją specjalnością, ale trudno, tylko żeby zdać tą prawdziwą, majową maturę i będzie dobrze.
Tak więc podsumowując, nie było czym się denerwować. Matura taka straszna nie jest, da się zdać, wystarczy tylko trochę się przyłożyć. Przynajmniej mam taką nadzieję, że do maja ogarnę wystarczająco dużo.
0 komentarze: