Wszystko o pisemnych - maturo, nadchodzę!
Spodziewałam się po sobie, że tuż przed maturami będę bardzo zestresowana. I
faktycznie, w trakcie majówki lekkie nerwy zaczęły się pojawiać, więc sądziłam,
że będzie tylko gorzej. Ale o dziwo noc przed pierwszym dniem matur przespałam
zupełnie spokojnie, a rano wstałam jakby nigdy nic. I pojechałam.
A potem to
już poszło wszystko strasznie szybko – wylosowałam miejsce, usiadłam, przyszły arkusze, zaczęliśmy pisanie, a ja szybko patrzę na
wypracowania – a tam nic innego jak Dziady cz.III. O nieee. No nic,
przynajmniej już wiedziałam jaka jest lektura, więc zabrałam się za czytanie ze
zrozumieniem (które było całkiem w porządku) i w międzyczasie przypominałam
sobie ogólną treść Dziadów. I wszystko było dobrze, do momentu w którym dokładnie
nie przeczytałam tematów wypracowań. Bo pierwszy odnosił się do fragmentu „Z
legend Dawnego Egiptu” i ogólnie kusiło mnie żeby go napisać, ale oceniłam
swoje możliwości i stwierdziłam, że nie wyciągnę z tego więcej niż 150 słów, a
to troszkę za mało. No więc został drugi temat, czyli ta nieszczęsna lektura. No tylko
niespodzianka, bo temat opierał się na porównaniu portretu matek nie tylko na
podstawie „Dziadów”, ale także „Ziela na kraterze”. Ok., czyli dwa tematy i dwa
teksty których znajomość nie jest wymagana. Świetnie, musiałam odbyć szybką
walkę ze sobą z którego jestem w stanie więcej wyciągnąć, po czym zabrałam się
za pisanie tych portretów matek modląc się w duchu o to, żeby moja decyzja
wyszła na dobre.
Przed matematyką też nie stresowałam się jakoś specjalnie.
Pojawiła się myśl, że głupio by było żeby pieniądze przeznaczone na korepetycje
i czas, który poświęciłam na naukę nie tylko na
korepetycjach ale też we własnym zakresie poszedł na marne, ale wyszłam z
założenia, że co ma być to będzie i trudno. Dostałam arkusz i pierwsze zadanie
zrobiłam, drugie też, trzecie też… no i jakoś to szło do przodu. Wychodząc z
sali byłam raczej nastawiona na opcje, że nie poszło mi świetnie, ale patrząc
teraz na to powinnam od razu się zorientować że nie mogło być tak źle, skoro
były może dwa zadania których nie umiałam rozwiązać, a zwykle bywało więcej
takich, przy których musiałam się nieco namęczyć a i nie zawsze wychodziło. No
ale oczywiście tego nie wzięłam pod uwagę i sama nie byłam pewna co to będzie.
Oczywiście w tym wypadku nie mogłam się powstrzymać i odpowiedzi sprawdziłam później na internecie, a
gdy zobaczyłam, że wygląda na to że spokojnie zdałam, oszalałam po prostu.
Szczęście ogromne, ulga i po prostu kamień z serca.
Jako że z angielskim problemów specjalnych nie miałam nigdy,
maturą też się nie przejmowałam. Słuchanie było w porządku, czytanie też, ale
pisanie troszkę mi nie podeszło, bo długi list o biegu ulicznym jakoś tak
niespecjalnie do mnie przemówił. Ale co zrobić, napisałam co trzeba, sprawdziłam
czy nie zrobiłam jakiś strasznych błędów i oddałam. Odpowiedzi sprawdziłam,
więc wiem że całą tą część ze słuchaniem i czytaniem mam bezbłędnie, a jak to
będzie z pisaniem to się już zobaczy.
I oczywiście wos, czyli mój największy koszmar. Tu już stres
był, ale nie było paniki przynajmniej. Dobrze wiedziałam, że nie jestem
specjalnie przygotowana i wszystko zależy od tego, czy podejdzie mi temat
wypracowania, bo jeśli tak, to mam szanse wybrnąć. Generalnie dużą nadzieję
wiązałam z czytaniem ze zrozumieniem, ale ostatecznie wydaje mi się, że łatwiejszy od tego
czytania był już test, poważnie. Ale wypracowanie mi pasowało, całkiem
porządnie się rozpisałam, więc może mam szanse.
0 komentarze: